W naszym biurze ostatnio dużo się mówi na temat chorób i tego, z czym kto się zmaga. Uwierzcie mi, nie ma ani jednej osoby, która by twierdziła, że jest zupełnie zdrowa i nic ją nie boli. Każdy coś ma, jedno poważniejsze, drugie mniej, jedno bardziej prawdziwe, inne nieco naciągane. Mistrzem w wymyślaniu sobie chorób zdecydowanie jest kierownik biura, którego regularnie, mniej więcej co dwa tygodnie, zaczyna boleć coś innego.
Gdyby kierownik był osobą starszą, to jeszcze mógłbym uwierzyć, że stary organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa i jednak nie sprawuje się tak, jak powinien. Kierownikowi do starości jednak jeszcze daleko, bo w tym roku świętowaliśmy jego 38 urodziny. Jest młodym facetem, który powinien skakać na bungee i rozbijać się nowym, błyszczącym samochodem po mieście, a nie cierpieć na te wszystkie choroby. Szef zdecydowanie jest hipochondrykiem i to takim, przez duże H.
Moi dziadkowie (podkreślam: dziadkowie!) też lubią wyolbrzymiać swoje problemy zdrowotne, jednak w porównaniu z moim szefem nie boli ich praktycznie nic i są zdrowi jak ryby. Kierownik przeszedł już przez rwę kulszową, zastoje w stawach (cokolwiek to nie jest), arytmię serca, nadciśnienie, cukrzycę (niepotwierdzoną oczywiście), łysienie plackowate, łuszczycę i wiele, wiele innych chorób.